W dniu 28.10.2018r., o godzinie 23:33 nasza jednostak zaostała zadysponowana do...
"Niedzielna spokojna noc, pomału zbliża się północ. Dzieci już dawno ułożone do spania. Całuje żonę i samemu układam się spać bo przecież jutro trzeba być wypoczętym, rano do pracy wstać. Nagle, na wsi rozlega się charakterystyczny dźwięk syreny. Wszyscy wiemy co oznacza. Podrywam się, zbiegam po schodach słysząc tylko zdegustowany głos żony ,, kluczyki masz na szafce”. Butów nie wiąże, nie ma czasu, wsiadam jadę. Już jestem, chłopaki już są w remizie. Kolega który zawsze jest pierwszy w remizie bo mieszka naprzeciwko, nawiązuje łączność obierając zgłoszenie. Wpada do szatni i powtarza treść zgłoszenia chłopakom którzy już są przebrani: ,,nieprzytomny mężczyzna z rozciętą głową, leży w kuchni, karetka jedzie z Krakowa musimy mu udzielić pomocy”. Syrena jeszcze nie zdąży się zatrzymać a my już w drodze. Mkniemy przez puste ulice, niebieski blask naszych sygnałów oświetla pobocza. Dowódca sprawdza najlepszą drogę dojazdu i wydaje polecenia kierowcy, ten skupiony wyciska z naszego samochodu ile tylko można. ,,Nieprzytomny mężczyzna z rozciętą głową w kuchni, to może być uraz lub coś innego….”rozmyśla na głos dowódca. Odwraca się do nas i wydaje nam polecenia. ,,Chłopaki, przodownik I roty ze mną na rozpoznanie; pomocnik: Torba R1, deska, AED, załóż kamizelkę medyczną; druga rota aparaty powietrzne bo tak naprawdę nie wiemy co tam się wydarzyło, co prawda okres grzewczy się jeszcze nie rozpoczął na dobre ale to może być tlenek… ”. Naciągam kominiarkę, poprawiam hełm, dopinam nomex. Aparat powietrzny założę dopiero po przyjeździe ponieważ nasz samochód nie należy do największych i nie mamy miejsca na aparaty w środku kabiny. W nowym, większym samochodzie o który się staramy na pewno będzie to możliwe ale to dopiero w przyszłości. Dowódca nawiązuje łączność z zaprzyjaźnioną jednostką która została wysłana nam do pomocy. Pyta czy mają ze sobą miernik gazu, my takiego jeszcze nie posiadamy bo dopiero co udało się nam pozyskać aparaty powietrzne. Oni potwierdzają że, że są dwie minuty za nami. Ostatni zakręt w lewo, prosta i jesteśmy na miejscu. Dom jednorodzinny, otwarta brama. Na podjeździe stoi kobieta z uniesionymi rękami w górze krzycząc ,,on nie reaguje, już prawie nie oddycha”. Dowódca z przodownikiem pobiegli na rozpoznanie, my biegniemy do skrytki, otwieramy ją ubieramy się w aparaty. Biegniemy w stronę domu. Na radiu słyszymy jak dowódca przekazuje kierowcy że wraz z przodownikiem wchodzą w stanie wyższej konieczności do środka, jak przyjedzie kolejna jednostka jak najszybciej ma wejść w aparatach do środka z miernikiem. Jesteśmy przy drzwiach, ubrani w aparaty powietrzne. Wchodzimy. Skręcamy w prawo. Jest kuchnia, jest nieprzytomny mężczyzna leżący na boku w dużej czerwonej kałuży, i są też nasi strażacy. Dowódca każe nam pootwierać wszystkie okna. Mam tą świadomość że dużo ryzykują ponieważ my mamy na sobie aparaty powietrzne które nas chronią w 100%. Oni nie mają. Dlaczego? Bo niestety mamy tylko dwa aparaty na całą jednostkę. Dowódca stabilizując głowę, udrażnia drogi oddechowe, ocenia parametry życiowe. ,,Głęboko nieprzytomny, tętno wyczuwalne na tętnicy centralnej, pojedyncze oddechy…..musimy wiedzieć co tu się wydarzyło…..szukajcie czujnika tlenku może mają gdzie tu zamontowane…….” I w tym momencie wpada rota z zaprzyjaźnionej jednostki ubrana w aparaty z miernikiem gazu. Dobra robota, w samą porę!! Pierwszy pomiar, 600 ppm na dole, 200 na górze !! Dowódca natychmiast wydaję polecenie że ewakuujemy poszkodowanego na zewnątrz, wszyscy mają opuścić dom. Kilka sekund później jesteśmy już na zewnątrz, stanowisko medyczne przygotowane. Poszkodowany na desce, tlenoterapia bierna, zabezpieczenie termiczne. Uwielbiam jak wszystko działa jak w Szwajcarskim zegarku. Rozpoczynamy walkę. Poszkodowany dalej nieprzytomny ale reaguje na ból, oddech pomału się stabilizuje. Jest dobrze. Zakładamy pulsoksymetr ( obie jednostki ostatnio zostały doposażone w nowiutkie zestawy PSP R1) tętno wzrasta, na saturację nawet nie patrzymy bo wiemy że wynik będzie zakłamany ze względu na ewentualne zatrucie. Próbujemy zebrać wywiad od córki która siedzi z boku i przygląda się naszym działaniom. Jeszcze tylko szybkie badanie urazowe bo nie wiemy czy upadając, poszkodowany nie doznał dodatkowych obrażeń. Na miejsce przyjeżdża karetka pogotowia. Przekazujemy im poszkodowanego. Zapada decyzja o natychmiastowym transporcie poszkodowanego do szpitala. My mamy się zająć aż do przyjazdu drugiej karetki córką poszkodowanego oraz dziewczynką które także znajdowały się w domu. Zabieramy je do samochodu chłopaków z zaprzyjaźnionej jednostki ponieważ mają zdecydowanie więcej miejsca. Podajemy im tlen do wdychania aby wyprzeć dwutlenek węgla z ich krwioobiegu. Czekamy na drugi zespół pogotowia. Teraz możemy spokojne porozmawiać. Kobieta opowiada nam jak usłyszała alarm z czujnika tlenku na górze gdzie zamieszkiwała. Zeszła na dół a tam już poszkodowany leżał, udzielając mu pomocy dzwoniła po straży. Patrzę raz to na nią, raz na dziewczynkę która oddycha tlenem przez maskę i myślę sobie jak to jedno małe urządzenie może zrobić dużo dobrego. Przecież gdyby ktoś z tych domowników stwierdził: ,,a po co nam to, nie wygląda estetycznie, a w dodatku kosztuje 100 zł…po co?” to nie było by nas tutaj. A jutro rano policja wynosiłaby trzy czarne worki. Tak to wszystko prawdopodobnie zakończy się szczęśliwym finałem. Przyjeżdża druga karetka, później PSP. Trzymając kciuki za poszkodowanego wracamy do remizy. Przebieramy się i każdy wraca do swojego domu na zasłużony odpoczynek.
PS. Trzymajcie kciuki żebym jutro w pracy nie zasnął."